W nocy nie mogłam zasnąć. Było duszno, a nagrzane w ciągu dnia powietrze zdawało się do płuc w ogóle nie docierać. W końcu podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Drzwi pokoju, najwidoczniej niedomknięte, stuknęły krótko, wypełniając pogrążoną we śnie przestrzeń suchym trzaskiem, a na wilgotnej skórze twarzy, szyi oraz ramion poczułam jednocześnie delikatny, chłodny powiew z zewnątrz.
- Jak cudownie...- uśmiechnęłam się do siebie, wpatrując się w uśpioną scenerię.
Rozedrgane punkciki na granatowym niebie mieniły się i migotały, do złudzenia przypominając niedbale rozsypane błyskotki. Poczułam znowu nagły chłód - na karku i na plecach. To On... Otulony kocem, stał w otwartych drzwiach - w przeciągu. Podszedł, obiął, obdarzył pocałunkiem. Tak staliśmy wpatrując sie w siebie przy otwartym oknie. Wiedzieliśmy ze nikt nie zabierze nam tej chwili.
Esh.. wszystko tak jak wczoraj.. tylko nikt nie przyszedł nie przytulił, nie pocałował.. stałam i patrzałam w szarość, którą rozświetlały uliczne lampy..
|